Menu Zamknij

Codziennie wszyscy nosimy maski….

Codziennie, od zawsze, nosimy maski.

Maski, które od urodzenia malowali nam na twarzach rodzice i nauczyciele. Przebrania, które z biegiem lat zrosły się z naszymi tkankami, aby na zawsze puścić w niepamięć to, co było na początku.

Zacznę od prostego przykładu. Nie jest akceptowane w społeczeństwie, aby przychodząc do pracy, lub widząc się z rodziną/znajomymi, po prostu powiedzieć: „jestem dziś wkurwiony/a, ograniczmy konwersację do minimum”. I to jest problem! Oczywiście nie chodzi mi o to, aby swój zły nastrój odbijać na innych i powodować przykrość. To, rzecz jasna, nie jest niczym dobrym. Ale normy społeczne, nie pozwalające na powiedzenie powyższego zdania, powodują ciągłe kotłowanie emocji i udawanie kogoś, kim nie jesteśmy.

To ciągłe noszenie masek, chowanie się za personą, która jest jeszcze większą abominacją jednostki niż ego. Nosimy maski przed współpracownikami, rodziną, współlokatorami, znajomymi, w końcu przed nami samymi. Nasze rzekome zainteresowanie ogranicza się głównie do smalltalku, ciągłego powtarzania tych samych pytań – „co w robocie?”, „jak żona? jakie plany na wakacje?”. Nic z tego nie wynika, nic się nie zmienia, a sporo z tego i tak zapominamy.

Jako zwierzęta stadne, potomkowie ludzi żyjących w małych wioskach działających jak jedna rodzina, mamy ciągłą potrzebę komunikacji. Ale tak naprawdę nie ma już tej komunikacji. Uśmiechamy się i rozmawiamy codziennie z tą samą osobą, a po czasie okazuje się, że i tak nic o niej nie wiemy. Zazwyczaj ujawnia się to w sytuacji kryzysowej, choć wystarczy chwila kontemplacji, by dostrzec pustkę większości naszych relacji. Prowadzi to niestety do wielu przykrych konsekwencji, w postaci oddalania się od samych siebie i bagatelizowania mentalnego dyskomfortu. Bo przecież tak trzeba. Nie można być sobą, nie można pozwolić sobie na zbyt dużo szczerości. Nie można rozmawiać na pewne tematy.

Jest to także jedna z przyczyn kalkowania pokoleń, gdzie głównym hobby mężczyzny jest piłka nożna, motoryzacja i piwo, a kobiety muszą mieć co chwilę nowe buty i torebki, znać się na gotowaniu i wyglądać tak, jak wymaga otoczenie. W końcu spora część myśli, emocji i pragnień usuwa się w nieświadomość, chowa się w cieniu personalnym, skąd kompulsywnie sabotuje nasze życia. Rozrywamy naszą tożsamość na dwie części, z których jedną ukrywamy na pawlaczu i zapominamy, że tam siedzi. I w końcu ostatecznie stajemy się tą „pasującą społecznie” częścią i naprawdę nie ma w nas już nic prócz pracy, sprzątania domu, gotowania, a w czasie wolnym gier i używek.

Stajemy się kopią kopii, w celu wpasowania się w stado, które sami przecież tym procesem tworzymy. Robimy się coraz bardziej impulsywni i zmęczeni. Mniej ciekawi świata, przyklejeni wręcz do naszych wygodnych foteli. A jaka agresja w nas narasta, kiedy ktoś to poruszy! Proces „dziadzienia” jest na tyle powolny, że nie zauważamy go i obruszamy się, gdy ktoś wskaże go u nas. Aż w końcu jest za późno.

To trochę jak z piciem alkoholu. Jesteś pijany, potem trzeźwiejesz i ewentualnie masz kaca. Dla większości ludzi tutaj działanie alkoholu się kończy. Nieważne jak by się starać, nie można im wytłumaczyć, że denerwowali by się kilka razy mniej, lub wcale, gdyby nigdy nie pili. Że mieszają gospodarkę neurochemii, że męczą nie tylko wątrobę, ale zmieniają swój mózg. I to ma odbicie na codzień. Że ich nastrój, reakcje, myśli, zachowania, emocje – wszystko to, jest przecież zależne od tego, jak działają komórki nerwowe, w których układy przecież ingerują spożywając etanol. Tak samo jak z alkoholem etylowym, działa to z procesem „stawania się dziadem” i po prostu głupieniem. Pomniejszaniem samego siebie z dnia na dzień. Bo to społecznie akceptowane, a niekiedy nawet pożądane! No, ze mną się nie napijesz?

W ten właśnie sposób, zakładamy kilkanaście różnych masek dziennie, gubiąc samych siebie. A przecież kiedyś było tam dziecko, które miało marzenia, prawda? Miało ambicje, było ciekawe świata. Za wszelką cenę nie chciało stać się takie, jak jego rodzice. I właśnie na ich podobieństwo wyrosło. Bo proces był zbyt powolny, żeby go zauważyć, a masek było tyle, że zabrakło czasu na kontemplację. Niestety uświadomienie sobie tego, to dopiero początek walki. Bo przecież nie zaczniesz od jutra żyć inaczej, inaczej rozmawiać z ludźmi. Świat się nie zmieni, nie stanie się bardziej przystępny dla jednostek stawiających na indywidualizm lub po prostu szczerość.

Maski to pewnego rodzaju kompromis. Nie chcę używać określenia “zło konieczne”, ale w obecnym społeczeństwie jest to niestety nieodłączny element naszych interakcji. Dlatego też tak bardzo potrzebujemy dziś kontemplacji i medytacji. Określenia życiowego celu, przypominania sobie o nim. Jakiegoś ruchu, aby nasze życie nie polegało tylko na domu i pracy, która ma pozwolić na odrobinę czasu wolnego, podczas którego i tak nic nie zrobimy. A potem jeszcze wychować dzieci i umrzeć. A nasze dzieci będą uczyć swoje dzieci i ciągnąć tę pętlę w nieskończoność.

Zadaj sobie dziś pytanie – kim bym był/a, gdyby nie trzeba było nosić masek? Gdyby świat miał się skończyć za miesiąc? Co bym sobą reprezentował/a, gdyby nie trzeba było pracować, sprzątać, jeść i tak dalej? Być może nie wiesz. Być może już w tej sekundzie działają mechanizmy obronne i odrzucasz to pytanie. Bo jakiś głupek w Internecie nie będzie Ci mówił jak żyć! Prawda jest smutniejsza – to cały świat dookoła powiedział Ci jak żyć, co jest dobre i czego nie wypada.

Zabrano Ci nie tylko wolność ekonomiczną, ale także mentalną. Stworzono Cię na wzór idealnej owieczki. I tylko czasem jakiś przebłysk się pojawi, szybko stłamszony jakąś rozrywką. Bo przecież weekend, to trzeba się zrelaksować. Co byś zrobił/a, gdyby nie trzeba było do końca życia pracować, a wszystko byłoby za darmo? Bo prędzej czy później te luksusy też się znudzą. Wieczna konsumpcja doprowadzi do sytuacji, w której nawet i najmocniejsze bodźce staną się nijakie. I co wtedy?

Masochizm? Czy może wirtualna rzeczywistość, utrata tożsamości i „rozpoczęcie gry od nowa” jako nowo narodzona jednostka? A być może wiesz już co byś robił/a w takiej sytuacji. Być może jeszcze nie żywisz do mnie nienawiści, za podejmowanie takich tematów. W takiej sytuacji należy zadać sobie jeszcze jedno, ostatnie pytanie: „co stoi na przeszkodzie, żeby zacząć to robić już dziś?”. Niezależnie od tego jak ciężki krzyż nosisz i jak wiele masek dziennie wymieniasz, jesteś człowiekiem.

Masz dar, by zrobić coś więcej. Być może jeszcze nie wiesz co. Być może całe lata miną, nim to odnajdziesz. Ale jeśli wystarczająco dobrze poszukać, każdy to w sobie odnajdzie. I po to właśnie wcześniej egzystujemy, żeby wtedy zacząć ŻYĆ.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *