Menu Zamknij

„Kapitalizm powoduje nierówności” – ukochany mit lewicy gospodarczej

„Kapitalizm powoduje nierówności”?

Powiada się, że kapitalizm powoduje nierówności w statusie finansowym i poziomie życia. Podobno kapitalizm jest powodem tego, że biedni są coraz biedniejsi, a bogaci coraz bogatsi.  Jest to błąd polegający na fałszywym założeniu, więc cała ta teza jest od samego początku mylna. Nie można mówić o wolnorynkowym kapitalizmie w kontekście krajów, w których są dziesiątki podatków „od wszystkiego”, masowa redystrybucja pieniądza, rządowe ingerencje w gospodarkę, a wszyscy płacimy na spółki skarbu państwa, czy dofinansowania dla różnych firm. Jaka to „własność prywatna”, gdy nie można bez rządowego pozwolenia na własnym terenie ściąć drzewa? Jaka to „własność prywatna”, gdy pod groźbą sankcji karnych trzeba odprowadzać od niej opłaty na rzecz budżetu? I wreszcie, jaka to „własność prywatna”, gdy prawo może się zmienić w dowolnej chwili, potęgując koszta lub nawet pozbawiając owej własności? Przykłady można mnożyć, a wniosek jest jeden: to nie jest kapitalizm.

Lewica gospodarcza bardzo lubi wspominać o „teorii skapywania„, czyli teorii, która nie istnieje. Rzekomo mówi ona o tym, że poprzez magiczne rozwiązania rynkowe i mityczną „niewidzialną rękę wolnego rynku”, biedniejszej części społeczeństwa „skapują” pieniądze od bogatszych. Stosowane są przeciwko niej różne argumenty. Problem w tym, że taka teoria nigdy nie istniała i nie stanowi nic innego, niż chochoła, którego zwolennicy państwowej redystrybucji pieniądza mogą atakować co rusz w swoich wypowiedziach.

Co zatem powoduje owe nierówności? Nie są powodowane przez kapitalizm, gdyż „to, co mamy” to w najlepszym wypadku system mieszany. Tak naprawdę pojawiają się głównie wskutek państwowego duszenia mechanizmów konkurencji. Zacznijmy po kolei.

Mechanizmy konkurencji

Wolnorynkowy kapitalizm naturalnie przeciwdziała nierównościom poprzez mechanizmy konkurencji. To właśnie one prowadzą do spadku cen towarów i usług, a także wzrostów wynagrodzeń. Korporacje w takim systemie muszą stale udoskonalać metody produkcji, obniżać ceny i oferować coraz tańsze towary i usługi. Pracodawcy zaś muszą oferować coraz bardziej atrakcyjne warunki pracy i wyższe wynagrodzenia. W przypadku, gdy tego nie robią, konsumenci oraz pracownicy wybiorą innego dostawcę towarów i usług lub innego pracodawcę. Jest to bardzo proste i co więcej, wynika wprost z chęci osiągnięcia jak najwyższego zysku. To właśnie „parcie na pieniądz” jest głównym czynnikiem, który przyczynia się do poprawy poziomu życia nas wszystkich. Nie jest to żadna magiczna ręka rynku ani tym bardziej żadne „skapywanie”, lecz zwyczajny fakt, że jeśli przedsiębiorca tego nie zrobi, to ktoś go uprzedzi i odbierze klientów.

To samo tyczy się pracodawców. Obecnie, przez fakt, że mechanizmy konkurencji są duszone, mamy tzw. rynek pracodawcy. Potencjalni pracownicy nie mają dużego wyboru co do miejsc, w których mogą pracować. W takiej sytuacji, przedsiębiorcy nie muszą się specjalnie starać ze swoimi ofertami pracy na stanowiskach wymagających niższych (lub żadnych) kwalifikacji. Wypłaty są niskie, dodatkowych korzyści jest mało, a same warunki pracy zostawiają wiele do życzenia.

Spójrzmy jednak na oferty pracy w sektorach, które wymagają wielu lat edukacji i doświadczenia, np. w branży IT. Wysokości wypłat stanowią tam wielokrotności pensji minimalnej, a dodatkowo oferowane są tanie obiady, dodatkowe benefity i urlopy. Pracodawcy w tych sektorach wcale nie muszą być dociskani rządowym imadłem, aby proponować tak wysokie standardy pracy i wynagrodzenia. W tych branżach bowiem występuje rynek pracownika, który to posiadając odpowiednie kwalifikacje, może przebierać w ofertach pracy i bez przeszkód odrzucać te, które nie spełniają jego oczekiwań.

Grube ryby biznesu sobie poradzą, pieniędzy im nie zabraknie. Najbardziej cierpią na tym wszystkim małe, lokalne firmy, które nawet nie mają szansy na wzrost, a często nawet na samo wystartowanie. Jak widać, to nie kapitalizm powoduje nierówności, a rządowa pięść, która niszczy życie drobnych przedsiębiorców. Również sytuacja mniej wykwalifikowanych pracowników wyglądałaby lepiej, gdyby nie…

Państwowe „duszenie” mechanizmów konkurencji

Nie jest łatwo prowadzić biznes w naszym kraju. Opłaty na rzecz skarbu państwa trzeba odprowadzać co miesiąc, niezależnie od tego, czy mamy jakiekolwiek dochody. Niedawno podwójnie opodatkowano spółki komandytowe, a partia rządząca co rusz ma nowe pomysły na kolejne opłaty, żeby doić przedsiębiorców. W wolnorynkowym kapitalizmie nie ma takich utrudnień. Łatwo jest założyć biznes, a o jego wynikach decydują konsumenci, głosując portfelem. Przedsiębiorcy dobrze wiedzą jak zaspokoić potrzeby klientów, wystarczy im jedynie nie przeszkadzać.

Spółki skarbu państwa, dotacje dla różnych firm i państwowy monopol w wielu sektorach również duszą przedsiębiorczość. Mamy tu do czynienia z nieuczciwą konkurencją, gdy doi się prywatnego przedsiębiorcę na każdym kroku, a nam, obywatelom, każe się zrzucać w formie podatków na nierentowne, państwowe spółki.  Niestety nie idzie to w parze z jakością – różnicę widać gołym okiem. Marna jakość usług Narodowego Funduszu Zdrowia kosztuje nas wszystkich więcej niż o wiele lepsza opieka firm prywatnych. Wielu pracodawców „dorzuca” do wynagrodzeń ubezpieczenia w takich miejscach, płacąc o wiele mniej, niż wynoszą przymusowe składki na służbę zdrowia. Składki te jednak i tak trzeba płacić, tak jak trzeba uiścić wszystkie inne opłaty, gdyż państwowa egzekucja „należności” niewiele różni się od metod działania zorganizowanych grup przestępczych. Jedno zjawisko po prostu nazywamy porwaniem lub uprowadzeniem, a drugie – karą pozbawienia wolności.

Zlecenia rządowe i wszelkiego rodzaju przetargi na poziomie lokalnym to ta sama bajka – marnotrawienie pieniędzy podatników. Prace są wykonywane z opóźnieniami, skutki bywają marnej jakości, przetargi bywają ustawione, a koszty zawyżone, żeby ktoś z rodziny lokalnej władzy mógł zarobić. W naszym kraju wręcz roi się od małych, lokalnych społeczności, które są źle zarządzane całe lata przez jedną i tę samą „ekipę”.

Rachunek od państwa 2019

Forum Obywatelskiego Rozwoju co roku dokładnie oblicza tzw. Rachunek od Państwa, czyli średni koszt wydatków publicznych w przeliczeniu na obywatela. W 2019 roku zapłaciliśmy średnio 3087zł za wojsko, sądy, policję i administrację. Wydatków było oczywiście więcej, co wiąże się ze wpychaniem państwowej ręki wszędzie, gdzie tylko się da i zabieranie jednym, aby oddać drugim (a przy okazji „wykarmić” urzędników). Całościowy koszt funkcjonowania państwa w 2019 roku w przeliczeniu na obywatela wyniósł zatem… 25 176 złotych! Jest to niecałe 2 000 złotych więcej, niż w poprzednim roku. Szczegółowe informacje można znaleźć, klikając tutaj.

Abstrahując już od dywagacji nad państwem minimum w roli „nocnego stróża”, możemy zirytować się jeszcze bardziej, przypominając sobie wszystkie afery związane z pieniędzmi podatników. Wszystkie komisje od nic nie robienia, całą zbędną biurokrację i luksusy dla polityków za nasze pieniądze. Tak, za to wszystko też zapłaciliśmy my!

Jak zabiera się nam te pieniądze?

Sprawdźmy jak to wygląda indywidualnie. Zacznijmy od tego, ile w rzeczywistości płaci nasz pracodawca. Do wyliczeń użyto kalkulatora na stronie wynagrodzenia.pl, podając kwotę 2500 PLN „na rękę” i zostawiając wszystkie pozostałe pola domyślnie. Wyniki prezentują się następująco (stan na 24.02.21):

Okazuje się, że ponad 1600 PLN już w momencie otrzymania wynagrodzenia uciekło nam w formie podatków, danin, składek i innych opłat. Z pozostałych 2500 PLN robimy zakupy, pokrywając VAT, akcyzy, podatek cukrowy i inne daniny, których opłatą zajmują się usługodawcy i sklepy, u których dokonujemy transakcji. Co prawda, nie każdy produkt ma stawkę VAT wynoszącą 23%, jednak oprócz tego podatku, dochodzi mnóstwo innych opłat. Myślę więc, że możemy uprościć nasz przykład i odliczyć taką ilość z pozostałych 2500 PLN. Zostaje nam około 1925 PLN, czyli już o ponad połowę mniej, niż w rzeczywistości wydał nasz pracodawca. Wydawałoby się, że to już koniec naszych opłat na rzecz budżetu państwa, ale nic bardziej mylnego! Zauważmy jedną rzecz:

Jak zabiera się nam pieniądze – to, czego „nie widać”

Firma, u której dokonaliśmy zakupów, płaci podatek dochodowy. Płaci również dodatkowe podatki nakładane w ciągu ostatnich lat. Koszty prowadzenia całego biznesu również zawierają w sobie mnóstwo opłat. Co więcej, trzeba przecież jeszcze pokryć wszystkie podatki i składki związane z zatrudnianiem pracowników. Wygląda to podobnie, jak na obrazku powyżej. Przedsiębiorca musi przecież skądś wziąć pieniądze na te opłaty. Z tego powodu uwzględnione jest to w cenie końcowej towaru. Dlatego też my, jako konsumenci, płacimy więcej w sklepie. Ale…

To nie koniec! Zanim towar trafi na docelową półkę sklepową, znajduje się w hurtowni i fabryce. Tam również wszystkie te opłaty mają miejsce i przyczyniają się do dalszego wzrostu ceny produktu, który, zanim trafi dalej, musi też przynieść zysk. Jak duża część końcowej ceny towaru lub usługi tak naprawdę trafia do budżetu? Za dużo tutaj jest zmiennych i niewiadomych, żeby wyliczyć średni procent. Warto jednak wykonać tę gimnastykę umysłową na własną rękę. Ostrożnie, bo może to przyprawić o zawroty głowy.

Podsumowując: każdy z nas wydał średnio ponad 25 000zł w roku 2019 na poczet wydatków publicznych. Próbowaliśmy też policzyć jaki procent z naszych wypłat w rzeczywistości jest nasz, a ile z tego trafia do budżetu. Gdyby jeszcze dla kogoś te kwoty nie były przerażające, zwolennikom mocnych wrażeń zaleca się rzucić okiem na…

Dług publiczny – stan na dzień 25.02.21

Wg licznika na stronie dlugpubliczny.org.pl stworzonego przez Forum Rozwoju Obywatelskiego dług publiczny Polski wynosi ponad bilion czterysta miliardów polskich złotych. W zapisie dziesiętnym jest to ponad 1 433 000 000 000 PLN. Daje to niecałe 40 000 PLN na obywatela.

To jednak nie wszystko, bowiem mowa tu o długu jawnym. Dług ukryty, czyli zawierający m.in. przyszłe zobowiązania emerytalne to prawie 5 bilionów polskich złotych! Stosujemy takie wyliczenia, gdyż Zakład Ubezpieczeń Społecznych nie posiada pieniędzy na wypłatę naszych przyszłych emerytur. Z aktualnie odprowadzanych składek ZUS wypłaca bieżące emerytury i nie odkłada tych pieniędzy na poczet naszych przyszłych, należnych nam emerytur. Na przykładzie ZUS widać właśnie, jak zarządzane i rentowne są organizacje publiczne, zarządzane przez państwo i posiadające monopol w danej branży. Niestety to tylko jeden z przykładów, gdyż wszyscy stale „zrzucamy się” na nierentowne spółki skarbu państwa. Sam dług zaś nie urósł w kilka lat, ani nie malał za kadencji żadnego prezydenta i żadnego rządu. Wszystkie ugrupowania, które władały naszym krajem na przestrzeni lat, mają jedną wspólną właściwość – utrudniają życie przedsiębiorcom i nie pozwalają, aby wolnorynkowy kapitalizm mógł rozkwitnąć, zmniejszając nierówności społeczne.

Przeciwnicy wolnorynkowego kapitalizmu nadal jednak prowadzą narrację, jakoby to on odpowiadał za nierówności i nasze nieszczęścia. Proponują jeszcze większą redystrybucję pieniądza i większe opodatkowanie przedsiębiorców. Jedyne skutki jakie może to przynieść to wzrost cen towarów i usług, a także przeniesienie biznesów za granicę. To drugie poskutkuje jeszcze większymi nierównościami, bowiem mniejsza konkurencja będzie pozwalać na jeszcze wyższe ceny i gorsze warunki pracy. Nie tylko więcej firm będzie uciekać z naszego kraju, ale także będzie powstawać jeszcze mniej nowych biznesów, które miałyby szansę zdobyć rynek i wesprzeć mechanizmy konkurencji. Rynek pracodawcy będzie bardziej odczuwalny, a sytuacja nas wszystkich coraz gorsza. Ostatecznie doprowadzi to do efektu odwrotnego do zamierzonego, czyli mniejszych wpływów do budżetu, bo po prostu nie będzie już w Polsce tylu korporacji, które mogłyby odprowadzać podatki.

Skąd więc mit o tym, że kapitalizm powoduje nierówności?

Na poziomie wyborców i propagatorów keynesistowskiej i marksistowskiej ekonomii wynika to tylko i wyłącznie z ignorancji i efektu Krugera-Dunninga. Ludzie nie czytają książek, nie próbują badać tematu na własną rękę i powtarzają jeden za drugim. Nie można na pewno odmówić im dobrych intencji. Nie można również nie przyznać, że „druga strona barykady” też nie do końca kwapi się do czytania i poznawania tematu. Wszystko to bierze się stąd, że liderów partyjnych, ich podwładnych i przychylne im media stawia się w roli autorytetu. Bezmyślnie małpuje się to, co owe źródła powiedzą.

A z czego to wynika u owych liderów? Tego nie wiemy, możliwości jest mnóstwo i zapewne wszystkie występują po trochu. Bezmyślna fascynacja Marksem i ślepe oddanie „światowym autorytetom”, populistyczne granie na emocjach, pchanie się do polityki czysto dla zarobku… Zapewne wielu by tutaj dopisało „rosyjską agenturę” lub wpływy innego mocarstwa… Takie rozważania do niczego nas nie doprowadzą, podobnie jak obrażanie tych ludzi. Powinniśmy skupić się na dialogu i wzajemnym zrozumieniu. Dość łatwo jest wcisnąć nieświadomemu Polakowi kit, że to jakiś tam kapitalizm odpowiada za jego nieszczęście. Ludzie lubią jednoczyć się wokół wspólnego wroga i walczyć z nim, nawet, jeśli jest to wróg wyimaginowany.

Kapitalizm (nie) powoduje nierówności – dodatkowe materiały dla głodnych wiedzy

Na koniec wszystkim czytelnikom bardzo polecamy raport Forum Obywatelskiego Rozwoju pt. „Rozwój Polski po socjalizmie”, przedstawiający 7 najbardziej niewygodnych faktów dla przeciwników transformacji. Znajdziemy tam dane porównujące m.in. wzrost średniej długości życia, umieralność niemowląt, czy emisję dwutlenku węgla na osobę. Kliknij  tutaj, aby przeczytać.

Ponadto, jak zawsze w tematach dotyczących ekonomii, gorąco zachęcamy do odwiedzenia kanału Prosta Ekonomia na platformie YouTube. Można tam znaleźć filmy opowiadające o wielu zagadnieniach ekonomicznych, bardziej lub mniej skomplikowanych, a wszystko to jest okraszone świetnymi animacjami, źródłami i pozycjami, które można przeczytać, by jeszcze lepiej zrozumieć dany temat.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *